Półrocze za nami. Czas minął jak zwykle szybko i zaczynam się przyzwyczajać do myśli, że inaczej nie będzie. Dużo się działo (jak to w szkole), a wiele jeszcze przed nami. Ot, taka sobie szkolna dynamika.
Moi uczniowie zmieniają się, dojrzewają i bardzo mnie cieszą rozmowy z nimi. Problemów zawsze jest od groma, ale jeśli są chęci, by je rozwiązać, to już bardzo dobrze. Zresztą w grupach składających się z rozmaitych osobowości o przeróżnych temperamentach nie może być inaczej. Wierzę w to, że różniąc się od innych, uczymy się siebie… Przeglądamy się w oczach drugiego człowieka i wyciągamy wnioski, a potem odnosimy je do własnych sądów, spostrzeżeń, opinii. Akceptacja przychodzi nieco później.
Z moją klasa szykujemy się pomału do wyjazdu na Mazury i poczyniliśmy już pewne starania, by ulżyć rodzicom w sfinansowaniu tej wycieczki. Chcieliśmy także udowodnić, że piątoklasiści są grupą bardzo przedsiębiorczą i nie boją się ciężkiej pracy. Otóż przygotowaliśmy wspólnie oracje kolędnicze według starego polskiego obyczaju, dobraliśmy odpowiednie przebrania, naprawiliśmy szkolne rekwizyty i wyruszyliśmy z kolędą. Pierwszy występ miał miejsce podczas SZKOLNEJ WIGILII. Kilka dni później wesoły korowód składający się z: GWIAZY, ANIOLA, TURONIA, DIABŁA, BOCIANA, ŻYDA, GOSPODYNI, KRÓLA HERODA, ŚMIERCI, NIEDŹWIEDZIA wyruszył w świat mogielnicki. Moi wychowankowie pod opieką rodziców poszli pomiędzy miejscowych włodarzy, by trochu ich ucieszyć, ukontentować i NOWINĘ ogłosić, że BOŻA DZIECINA na świat przyszła. Opowieściom o tych wędrówkach nie było końca, a niektórzy spisali nawet swoje wrażenia. Niedługo chcemy je wydać w gazetce Okiem piątoklasisty.
Tak sobie myślę (może nieskromnie), że udała mi się w tym półroczu jedna z bardzo ważnych spraw wychowawczych, a mianowicie WSPÓŁPRACA uczniów, wychowawcy i rodziców. Bardzo to pokrzepiające!!! I dobrze rokuje na przyszłość. Uśmiecham się także w duchu, bo wiem, że wspomnienia z takich akcji zostają w pamięci i przewiduję, że nawet te przemoczone buty i zmęczone nogi po latach wydadzą się miłe. Czas pokaże…
Warte wspomnienia są także zajęcia z dziećmi należącymi do grupy kreatywnej. Spędzamy czas twórczo wokół działań plastycznych i cyrkowych (choć dopiero raczkujemy). Pojawiły się elementy pantomimy i śmiechoterapii. Dzieci z kółka pracują nad portretami wiłów, które utworzyły z różnych materiałów. Są dość pokaźnych rozmiarów i nabierają stopniowo kolorów. Jak tylko uda się je ukończyć, zaprezentujemy szkolnej gawiedzi. Z działań cyrkowych najczęściej ćwiczymy żonglerkę piłeczkami (sami je wykonaliśmy).
Bardzo chciałabym znów zainspirować się naszymi przyjaciółmi z Mazur, do których bardzo mi tęskno. Szkoda, że to jednak taki kawał świata. Z panią Anetą jesteśmy w stałym kontakcie (dzięki dobrodziejstwom techniki) i planujemy różne działania. Nie jest to jednak tożsame z korzystaniem w realu
z umiejętności młodych artystów, których zrzesza w swojej grupie cyrkowej. A poza tym podpatrywanie innych pedagogów przy pracy jest dla mnie zawsze kreatywnie stymulujące. No cóż, pozostaje mi wierzyć, że przed nami jeszcze niejedno twórcze spotkanie (wyzwanie).
W czasie ferii udało mi się uczestniczyć w warsztacie cyrkowym. Ucieszył mnie fakt, iż większość z prezentowanych sprzętów już znałam i potrafiłam wykonać na nich podstawowe triki (wreszcie nauka srokowian nie poszła w las). To super, że pedagogika zabawy zawitała znów w nasze strony. I choć ja z cyrkologią już się spotkałam i od jakiegoś czasu staram się ją uprawiać, miło było zobaczyć dzieci, które jeszcze jej nie znają i poobserwować, jak rodzą się zainteresowania.